Ja przeszłam zabieg łyżeczkowania wczoraj. Serduszko mojego maleństwa nie biło i w 8 tc ginekolog dała mi skierowanie do szpitala na zabieg. Bardzo sie bałam. Rano pojawilam sie w szpitalu, od razu pobrano mi krew, zalozono wenflon (czytalam ze welfron nie jest poprawne heh) i mialam czekac na anestezjologa ktory bedzie mogl podac mi narkoze. I tak czekalam od 8 rano do 17 prawie. Ok 12 dostałam tabletki na rozkurczenie szyjki macicy, mialo dojsc do plamienia ale nicego takiego nie bylo. Ok. godz. 17 zaproszono mnie do gabinetu zabiegowego. Bardzo mily pan anestezjolog porozmawial ze mna chwile i powiedzial zebym sie nie martwila bo lekko zakrecimi sie w glowce i szybko zasne. I tak bylo. Nie wiem kiedy zasnelam. Obudzilam sie na sali z potwornym bolem brzucha, powiedzialam swojemu narzeczonemu ze umieram z bolu to polecial po pielegniarke i podlaczyli mi ketonal zamiast kroplowki. Z bolu wymiotowalam dwa razy. Pol godz. pozniej bol ustal, dostalam kroplowke i po godzinie juz dobrze sie czula. Dostalam wypis, przeszlam sie tylko troche zeby sprawdzic czy w glowie mi sie nie bedzie krecilo, przebralam sie i do domu. Z tego co wiem to kazdy inaczej to znosi, jedne kobiety boli inne mniej. Ja niestety naleze do tych malo odpornych na bol i moze dlatego tak przezywalam po zabiegu. Samego zabiegu sie nie pamieta, to chwila i budzisz sie w lozku. Bol jest do zniesienia, ja walczylam i z fizycznym i z psychicznym zwlaszcza ze chwile wczesniej kobieta obok urodzila zdrowe dziecko. Przykro sie robi...Po zabiegu krwawilam lekko, teraz to juz minimalnie doslownie. Czuje sie lepiej ale jeszcze odpoczywam i nie przemeczam sie bo nie moge. Tak wiec nie ma sie czego bac, zabieg jest krotki i bezbolesny u wiekszosci kobiet. Pozdrawiam